Banery na drzewach, barak i aktywiści – to wszytko zniknęło w kilka godzin z terenu Puszczy Karpackiej i jednocześnie nieistniejącego Turnickiego Parku Narodowego. Wszystko zgodnie z literą prawa i jednocześnie na przekór rozbujanym interesom pseudo ekologów, którzy w imię wzniosłych, zielonych idei budują swój biznes.
Plany utworzenia Turnickiego Parku Narodowego na ternie Puszczy Karpackiej powstały kilkadziesiąt lat temu. Miałby to być szósty co do wielkości taki obiekt w Polsce. Od kilkunastu lat ideę tę wspiera Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, reprezentowana przez biznesmena Antoniego Kostkę. I, jak na biznesmena przystało, zamiłowanie do ekologii szybko stało się sposobem na dobry zarobek. A wszystko to starannie przykryte działaniami osób, które naiwnie uwierzyły we wzniosłe idee wielkich ekologów.
Baza aktywistów zlikwidowana
Od dwóch tygodni internet wrze od wyciskającej łzy historii, w której policja siłą zabiera z terenu nieistniejącego parku narodowego aktywistów, a w tym samym czasie GOPR zdejmuje z drzew wielkie banery. Dodatkowo usunięty zostaje barak, który od dłuższego czasu służył jako baza dla osób stojących na straży turnickich drzew.
Ta historia na pierwszy rzut oka wzbudza powszechne oburzenie. Jak można tak potraktować miłośników przyrody, którzy pod tarczą wielkiej fundacji walczą o w słusznej sprawie? Okazuje się jednak, że nie wszystko jest tak zielone, jak się wydaje. A jeśli pojawia się tu jakaś zieleń, to głównie na banknotach.
Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że usunięcie barakowozu nie było dziełem przypadku czy złośliwości. Obiekt ten okazał się samowolą budowlaną. Wszystko odbyło się na mocy prawomocnej decyzji Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego.
„W ocenie PINB w/w obiekt, mieszczący się prawnie w kategorii budowli, stanowi samowolę budowlaną, z uwagi na brak uzyskania pozwolenie na budowę lub zgłoszenia faktu posadowienia obiektu na gruncie”
– wyjaśnia na swojej stronie internetowej Nadleśnictwo Bircza, na terenie którego barakowóz się znajdował. Leśnicy wspomnieli także o lokalizacji w strefie nadgranicznej, blisko granicy z Ukrainą, co mogło mieć wpływ na bezpieczeństwo państwa.
Aresztowanie niepokornych aktywistów odbiło się szerokim echem po całej Polsce. To oni musieli zmierzyć się z akcją usuwania ich „bazy”, to oni spędzili wiele godzin w areszcie. Natomiast osoby faktycznie odpowiedzialne za koncepcję Narodowego Parku Turnickiego, między innymi wspomniany wyżej Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, siedziały bezpiecznie, dobrodusznie wspierając aktywistów dobrym słowem na Facebooku.
Złote interesy pod zieloną etykietą
O ile można zrozumieć, że młodzi ekolodzy łapiący się drzew działają z pobudek ideologicznych, tak w przypadku tych usadowionych wysoko motywacja zdaje się być nieco inna. Wystarczy przyjrzeć się pewnym czarnym plamom na zielonym tle.
Antoni Kostka, twarz znanej na całą Polskę Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, ma na swoim koncie kilka biznesów podszytych ekologią. Jednym z nich są soki, wyciskane z pradawnych odmian dzikich jabłoni. Owoce miały rosnąć w dziewiczych obszarach Bieszczad. Cena zwalała z nóg, ale w zamian konsument zyskiwał produkt rzekomo najwyższej jakości, całkowicie pozbawiony środków chemicznych – w końcu w pobliżu drzew nawet nie przejeżdżały ciężarówki z pestycydami. Rzekomo, bo profesjonalna analiza chemiczna pokazała, że soki promowane przez Kostkę w rażący sposób przekraczają dopuszczalne normy pestycydów. Ostatecznie sokowy interes trafił do sądu, gdzie naprzeciwko Kostki usiadło Nadleśnictwo Bircza. To właśnie ono wygrało sprawę, a jabłkowy biznes został zamknięty.
Ale soki to nie jedyna zastosowana metoda na ubicie interesu. Wystarczyło kilka łzawych opisów i założenie zbiórki pieniężnej, przeznaczonej na utworzenie stref ochronnych dla orlika krzykliwego. Chodziło o całkiem duże pieniądze, bo takich stref trzeba powołać jak najwięcej, a koszt jednej to – według Fundacji i Antoniego Kostki – koszt 1200 zł. Oczywiście ludzi o dobrym sercu nie brakowało. Szkoda tylko, że nikt ich nie poinformował o tym, że faktyczny koszt utworzenia takiej strefy to – zero złotych. Co więcej, nie trzeba być ekspertem, by taką potrzebę zgłosić do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Każdy może to zrobić zupełnie za darmo. Na co więc przeznaczono uzbierane w zbiórce pieniądze?
Kolejna sprawa w sądzie, na której spotkał się Kostka z leśnikami, dotyczyła rzekomego gniazda orlika krzykliwego. Znów „rzekomego”, gdyż zdaniem członków nadleśnictwa gniazdo posiadało cechy wskazujące na to, że było dziełem człowieka, a nie ptaka. Wykonane je z wyraźnie ciętych gałęzi, miało konstrukcję ażurową i brakowało na nim jakichkolwiek śladów wskazujących na to, że mogło być kiedykolwiek zamieszkałe przez ptaki. Ale znajdowało się, dziwnym trafem, na drzewie zaznaczonym do wycinki. Profesjonalna ekspertyza potwierdziła przekonania leśników, a Antonii Kostka mógł co najwyżej bronić się słowami, że przecież nie jest ornitologiem, ale miał jak najlepsze intencje. No tak, zapewne już ostrzył sobie zęby na kolejną niezbędną strefę ochronną, na którą musiałby zebrać kolejne grube pieniądze..
Obecnie trwa spór sądowy między Fundacją Dziedzictwo Przyrodnicze a Nadleśnictwem Lutowiska o potencjalne miejsca gawrowania niedźwiedzi. Kostka tymczasowo wstrzymał wycinkę drzew, mimo że wielokrotnie wykonywane lustracje terenowe jasno pokazały, że gawry i niedźwiedzie w żaden sposób nie są zagrożone. W każdym razie na pewno jest to świetny pretekst do tego, by utworzyć kolejne strefy ochronne niedźwiedzia brunatnego, a te przecież swoje kosztują.
Fot. Mariusz Guzek – źródło Nowiny24